Album ,,Together Again'' zespołu Evanescence, w którego skład wchodzą:
- Amy Lee – wokal, instrumenty klawiszowe (od 1995)
- Terry Balsamo – gitara prowadząca (od 2003)
- Tim McCord– gitara basowa (od 2006)
- Will "Science" Hunt – perkusja, programowanie (od 2010)
- Will Hunt – perkusja (2007, 2009, od 2010)
jest drugim, wydanym trzy lata po debiucie "Fallen''.
Autorem tekstu jest między innymi Amy Lee z Terry Balsamo.
Płyta obejmuje 13 piosenek, z czego jedna została wyróżniona przez Grammy Award for Best Hard Rock Performance i jest to piosenka ,,Sweet Sacrifice".
Mocną stroną krążka jest doskonały wokal Pani Lee i gra na perkusji Will Hunta, którzy dodają temu energii i nutki mroku, natomiast zespół nie może się pochwalić słowami piosenek, gdyż w każdych, a przynajmniej przeważającej większości, występuje upadła miłość, co po pewnym czasie staje się nudne.
Co innego śmierć, a co innego miłość, która doprowadza do depresji - tak samo jest z tekstami - wsłuchując się w nie, traci się ochotę do walki o miłość. Zapoznając się ze zdaniami innych o tej płycie wnioskuję, że są one mieszane, chociaż jest więcej dobrych, aniżeli złych o niej opinii.
Godną ,,zacytowania'' jest opinia Wojciecha Kozicki:
,,Evanescence, band z Little Rock, którego podstawą jest charyzma twórczego duetu Lee – Moody, to nietuzinkowe zjawisko, które spłodziło jeden z najlepszych rockowych krążków ostatnich lat. Jednak dopiero druga płyta "The Open Door" to nie lada test dla Evanescence, gdyż Moody opuścił szeregi grupy. Tym samym główną bohaterką stała się urocza Amy Lee. Jednak nie tylko wdziękiem urzeka ta panna, lecz także głosem i grą na instrumentach klawiszowych, których znacznie więcej jest na "The Open Door", niż na debiucie. Jak to w przypadku Evanescence, na nowej płycie ostre granie o nowoczesnych ciągotach przeplata się z onirycznymi motywami. Pojawiające się smyki i subtelne klawiszowe plamy skutecznie podsycają emocje. Jeżeli chodzi o teksty, to są one swoistym zapisem palety uczuć dorastającego człowieka. Niestety, tym razem liryczny poziom płyty często popada w banał. Gitary tną aż miło, choć nie uświadczymy karkołomnych wygibasów na gryfie, brzmienie jest wyśmienite. Jest w tym pazur i szaleństwo, pojawiają się psychodeliczne odjazdy. Jednak artystycznej wyrwy po Benie, nowy wioślarz nie zapełnił, a wręcz skierował płytę na bardziej miałkie tory, grając wtórne i nudne riffy. Fundamentem debiutu były niesamowite melodie, których na "The Open Door" jest jak na lekarstwo. Co prawda takie utwory jak "Sweet Sacrifice", "Call Me When You're Sober", "Snow White Queen" czy "Lithium" są nawet ciekawe, ale do rewelacyjności brakuje im zatrważająco wiele. Reszta, czyli np. "Your Star", "Cloud Nine" (z przesterowanym głosem Amy) czy nieudana ballada "Good Enough", to typowe granie na jedno kopyto, bez polotu i wyrazistości. Tym samym rewolucji "The Open Door" nie uczyni, ale wpadnie na długo w niejedno ucho i osłodzi niejednemu słuchaczowi życie. Jest do płyta dobra, ale jeśli postawimy ją obok "Fallen", do którego mnóstwo tu płytkich nawiązań, to wypada bardzo blado. Tak więc, płyta "The Open Door" to raczej desperacka próba przebicia się głową przez zamknięte drzwi... '', który mówi nam o tym, że połowa płyty jest dobrze wykonana, a druga jakby zespołowi się śpieszyło, pociągnięta ,,z kopyta''.
Nie będę specjalnie zachęcał do zakupu płyty, pomimo tego, iż tenże zespół jest jednym z moich ulubionych.
Płyta jest tylko w części żywa i wartka, a więc nie kalkuluje zakupić się jej w całości.
Zawsze możemy zastanowić się nad wykupieniem piosenek z... muzodajni?
Autorem tekstu jest między innymi Amy Lee z Terry Balsamo.
Płyta obejmuje 13 piosenek, z czego jedna została wyróżniona przez Grammy Award for Best Hard Rock Performance i jest to piosenka ,,Sweet Sacrifice".
Mocną stroną krążka jest doskonały wokal Pani Lee i gra na perkusji Will Hunta, którzy dodają temu energii i nutki mroku, natomiast zespół nie może się pochwalić słowami piosenek, gdyż w każdych, a przynajmniej przeważającej większości, występuje upadła miłość, co po pewnym czasie staje się nudne.
Co innego śmierć, a co innego miłość, która doprowadza do depresji - tak samo jest z tekstami - wsłuchując się w nie, traci się ochotę do walki o miłość. Zapoznając się ze zdaniami innych o tej płycie wnioskuję, że są one mieszane, chociaż jest więcej dobrych, aniżeli złych o niej opinii.
Godną ,,zacytowania'' jest opinia Wojciecha Kozicki:
,,Evanescence, band z Little Rock, którego podstawą jest charyzma twórczego duetu Lee – Moody, to nietuzinkowe zjawisko, które spłodziło jeden z najlepszych rockowych krążków ostatnich lat. Jednak dopiero druga płyta "The Open Door" to nie lada test dla Evanescence, gdyż Moody opuścił szeregi grupy. Tym samym główną bohaterką stała się urocza Amy Lee. Jednak nie tylko wdziękiem urzeka ta panna, lecz także głosem i grą na instrumentach klawiszowych, których znacznie więcej jest na "The Open Door", niż na debiucie. Jak to w przypadku Evanescence, na nowej płycie ostre granie o nowoczesnych ciągotach przeplata się z onirycznymi motywami. Pojawiające się smyki i subtelne klawiszowe plamy skutecznie podsycają emocje. Jeżeli chodzi o teksty, to są one swoistym zapisem palety uczuć dorastającego człowieka. Niestety, tym razem liryczny poziom płyty często popada w banał. Gitary tną aż miło, choć nie uświadczymy karkołomnych wygibasów na gryfie, brzmienie jest wyśmienite. Jest w tym pazur i szaleństwo, pojawiają się psychodeliczne odjazdy. Jednak artystycznej wyrwy po Benie, nowy wioślarz nie zapełnił, a wręcz skierował płytę na bardziej miałkie tory, grając wtórne i nudne riffy. Fundamentem debiutu były niesamowite melodie, których na "The Open Door" jest jak na lekarstwo. Co prawda takie utwory jak "Sweet Sacrifice", "Call Me When You're Sober", "Snow White Queen" czy "Lithium" są nawet ciekawe, ale do rewelacyjności brakuje im zatrważająco wiele. Reszta, czyli np. "Your Star", "Cloud Nine" (z przesterowanym głosem Amy) czy nieudana ballada "Good Enough", to typowe granie na jedno kopyto, bez polotu i wyrazistości. Tym samym rewolucji "The Open Door" nie uczyni, ale wpadnie na długo w niejedno ucho i osłodzi niejednemu słuchaczowi życie. Jest do płyta dobra, ale jeśli postawimy ją obok "Fallen", do którego mnóstwo tu płytkich nawiązań, to wypada bardzo blado. Tak więc, płyta "The Open Door" to raczej desperacka próba przebicia się głową przez zamknięte drzwi... '', który mówi nam o tym, że połowa płyty jest dobrze wykonana, a druga jakby zespołowi się śpieszyło, pociągnięta ,,z kopyta''.
Nie będę specjalnie zachęcał do zakupu płyty, pomimo tego, iż tenże zespół jest jednym z moich ulubionych.
Płyta jest tylko w części żywa i wartka, a więc nie kalkuluje zakupić się jej w całości.
Zawsze możemy zastanowić się nad wykupieniem piosenek z... muzodajni?
Lubię ten zespół ale na kupno płyty nigdy się nie zdecyduję ;)
OdpowiedzUsuńPierwszą płytę bardzo lubię, reszta piosenek to już tak średnio na jeża im wyszła.
OdpowiedzUsuńJa lubię zespół, ale jakoś nie ciągnie mnie do płyty, bo już przestałam słuchać go tak jak kiedyś... Pozdrawiam i zapraszam
OdpowiedzUsuńPłyty raczej nie kupię, ale utworki zawsze mieli całkiem fajne ;D
OdpowiedzUsuńSłuchałam kilku piosenek tego zespołu i przyznam, że świetnie grają i mają wspaniałe teksty. ;)
OdpowiedzUsuń[okiem-recenzenta.blog.onet.pl]
Wiele słyszałam o tym zespole, ale nigdy nie słyszałam nic z ich repertuaru. Czas to zmienić :).
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Uwielbiam wokal Amy Lee, jednak jakoś nigdy nie mogłam się skusić na kupno ich płyty, wystarczyło mi oglądanie teledysków ;)
OdpowiedzUsuń